Popularne piwne mity

Piwo jest w Polsce napojem na tyle popularnym, że musiało obrosnąć wieloma mitami. Z najważniejszymi rozprawiano się już wielokrotnie, niemniej one wciąż wracają. Dlatego warto przypominać sobie najbardziej popularne piwne mity i tłumaczyć, dlaczego są one bzdurą.


Na początek – choć nie do końca można uznać to za mit – warto rozwiać wątpliwości względem tego, z czego piwo jest zrobione. Często używa się bowiem określenia „zupa chmielowa” i w powszechnej świadomości funkcjonuje przeświadczenie, że jak piwo, to chmiel. A wcale tak nie jest. To znaczy praktycznie wszystkie piwa są dziś chmielone, ale po pierwsze, są chmielem przyprawiane, a nie z niego wytwarzane, a po drugie – nie zawsze tak było. Historycznie do piwa dodawano różne przyprawy, ostatecznie to jednak chmiel zwyciężył. Zresztą jego rola w budowaniu smaku piwa była pierwotnie znacznie mniejsza, a chodziło bardziej o zwiększenie trwałości trunku. Piwo zawiera więc chmiel, ale nie jest z niego bezpośrednio wytwarzane. Zasadniczo piwo powstaje z wody, słodu (najczęściej jęczmiennego), drożdży, no i w końcu chmielu. Oczywiście skład piwa nie musi się na tym kończyć (możliwe się jeszcze inne dodatki), niemniej w podstawowej, minimalnej wersji skład piwa przedstawia się właśnie tak. Ostatecznie jednak piwo nawet bez chmielu wciąż byłoby piwem.


Wygląda na to, że chmiel, choć nie jest podstawowym składnikiem piwa, niezwykle intryguje konsumentów złocistego trunku. To właśnie z chmielem bowiem związany jest jeden z najpopularniejszych piwnych mitów, mówiący, że wielkie koncerny, aby zaoszczędzić, miast chmielu dodają do piwa byczej żółci. Najczęściej dodaje się jeszcze przy tym (żeby wzmóc poczucie grozy), że żółć ta pochodzi z Chin. Cóż mit ten jest wynikiem plotki, nieprecyzyjnych zapisów raportów z kontroli jakości piwa i oczywiście rozdmuchania całej sprawy przez prasę brukową. Pierwotne źródło tych nieprawdopodobnych podejrzeń tkwi prawdopodobnie w postaci, w jakiej chmiel dodawany jest do piwa. Można rzecz jasna dodać chmielowych szyszek. Nie budzi to żadnych kontrowersji, dokładnie widać, co jest do kadzi dorzucane. Problem w tym, że szyszki takie zajmują dużo miejsca i są problematyczne w transporcie i magazynowaniu. Często browary przerzucają się więc na granulat. Dużo praktyczniejszy. Wielkie koncerny znalazły jednak jeszcze praktyczniejsze rozwiązanie – ekstrakt chmielowy. Zielonkawożółty i bardzo gorzki. Mogący przywodzić na myśl żółć, wytwarzany jednak z chmielu. Import chińskiej, byczej żółci byłby zresztą mało sensowny ekonomicznie, zważywszy na dostępność i ceny chmielu. Niemniej mit o byczej żółci krąży po dziś dzień.


Nie da się ukryć, że wielu konsumentów jako ważną cechę piwa postrzega zawartość alkoholu (na zasadzie: im więcej, tym lepiej). Za trendem tym podążają producenci, oferując piwa o dość wysokiej zawartości alkoholu, jak na tego rodzaju trunek. Niektórzy koneserzy piw, zwłaszcza tych mocnych, często wyczuwają w swoim napoju nuty smakowe, które kojarzą im się raczej z bimbrem lub spirytusem, niż z piwem. Legło to u podstawy przekonania, że producenci, aby osiągnąć pożądany przez klientów procent zawartości alkoholu dodają do gotowego piwa spirytus. Trudno jednak uwierzyć, aby naprawdę tak się działo. Po pierwsze nie ma to sensu z ekonomicznego punktu widzenia. Spirytus jest zwyczajnie drogi i nie opłaca się podbijanie procentowości piwa za jego pomocą. Powstaje w procesie destylacji, który jest dłuższy i trudniejszy niż samo uwarzenie piwa. Po drugie wziąć pod uwagę należy podatek akcyzowy – użycie spirytusu znacznie podniosło by opłatę browaru. Oczywiście można by podejrzewać, że ktoś zechciałby to robić nielegalnie. Jednak proceder na taką skalę przy obecnym systemie kontroli wydaje się właściwie niemożliwy, a ryzyko wpadki skutecznie niweluje jakąkolwiek zasadność podejmowania takich prób. Skąd więc jednak spirytusowe nuty w piwie? Z oszczędności. Powstają w wyniku dodawania do piwa surowców niesłodowych (np. syropu glukozowo-fruktozowego) i prowadzenia fermentacji w wysokiej temperaturze, co przyśpiesza pracę drożdży, ale skutkuje nieco odmienny przebiegiem całego procesu i posmakiem spirytusu. Dolewanie czystego spirytusu można jednak spokojnie włożyć między bajki.


Choć jakość piwa może czasem budzić pewne zastrzeżenia, nie jest ona jednak wynikiem nielegalnych, nietypowych praktyk, a szukaniem oszczędności. Można więc użyć ekstraktu chmielowego zamiast chmielowych szyszek, substancji niesłodowych i wyższej temperatury fermentacji. To generuje oszczędności, czego nie można powiedzieć o użyciu byczej żółci, czy dolewaniu spirytusu. Jakkolwiek ekstrakt chmielowy sam w sobie nie jest złym rozwiązaniem, tak ustępstwa czynione w procesie produkcji rzutują na jakość produktu końcowego. Dlatego może czasem warto zapłacić za piwo kilka złotych więcej i cieszyć jego dobrym smakiem.